Jakiś czas temu pisałam Wam o książce Niko. My very first stories. Moje pierwsze opowiadania autorstwa Justyny Winiarczyk, znanej jako English Speaking Mum.
Właśnie dołączyły do niej dwie kolejne: Niko doesn’t want a nap. Niko nie chce drzemki i Niko is ill. Niko jest chory.
Od razu zaznaczę, to nie są książki tylko dla tych dzieci, które są wychowywane w dwujęzyczności zamierzonej. Nawet nie dla tych, których rodzice czy opiekunowie podejmują próby uczenia dzieci angielskiego. To przede wszystkim świetne pozycje dla maluchów, jakich brakowało na rynku!
Niko is ill. Niko jest chory
Książka pojawiła się w naszym domu w momencie, w którym mój młodszy syn był chory. I przeżywał dokładnie to, co Niko!
Niko ma katar (runny nose), kicha i nie czuje się najlepiej. Próbuje wydmuchać nos, oswaja chorobę „lecząc” swojego misia, któremu podaje lekarstwo, czyści nos aspiratorem. Tata (wiecie, jak uwielbiam, kiedy w książce pojawia się postać taty, który zajmuje się dzieckiem!) przygotowuje nebulizację. To nasz pierwsza książka dla dzieci, w której jest nebulizator!
Niko doesn’t want a nap. Niko nie chce drzemki
Kolejna książka, której tematyka to nowość w naszej biblioteczce. Uświadomiłam sobie, że choć książek o zasypianiu mamy naprawdę dużo, nie ma wśród nich książki o drzemce w ciągu dnia! A przecież często dużo trudniej zagonić malucha do łóżka w dzień niż wieczorem. Jednocześnie małe dzieci tej dziennej drzemki bardzo potrzebują.
Zbliża się południe. Niko już ziewa ze zmęczenia, ale nie chce iść spać, woli się bawić autami. Chowa się przed mamą za zasłoną. Na szczęście mamie udaje się do namówić na pójście do łóżka. Niko zabiera ze sobą ulubionego pluszaka. Mama czyta mu książkę i głaszcząc syna po głowie śpiewa kołysankę.
W odróżnieniu od poprzedniej książki o przygodach Niko, tutaj na każdej stronie jest tylko jedna, duża ilustracja. Pod nią jest tekst w dwóch językach. Dzięki temu jest bardzo przejrzyście. Jestem wielką fanką tych spokojnych, ponadczasowych ilustracji. Ich kolorystyki i tego, jak dobrze odzwierciedlają rzeczywistość. Nie ma tu wielu szczegółów, ale w wielu zabawkach, które ma Niko dzieci odnajdą te ze swoich półek. A dorośli uśmiechną się na widok odkurzacza na środku salonu.
Te przedmioty pojawiające się na ilustracjach, których nazwy nie padają w tekście, znajdziecie na końcu książki. Dzieci mogą wrócić do obrazków i poszukać na nich bączka (spinning top) czy kulodromu (marble run).
W każdej książce znajdziecie też mini poradnik, z którego dowiecie się, jak czytać książki dwujęzyczne i jak wprowadzać dziecku język obcy.
Jeszcze słowo o czcionce. Moi synowie mają w tej chwili prawie 4 i prawie 6 lat. Młodszy chętnie powtarza angielskie zwroty (niektóre po prostu wtrąca w rozmowie), śpiewa angielskie piosenki. Nie trzeba go specjalnie do tego zachęcać, a ja nie będę udawać, że to moja zasługa. Dużo większą rolę odegrało tu przedszkole, w którym codziennie ma kontakt z osobą, komunikującą się z dziećmi wyłącznie po angielsku. Staramy się jednak wspierać tę naturalną chęć.
Starszy natomiast od jakiegoś czasu podejmuje próby samodzielnego czytania i z chęcią próbuje czytać również angielskie słowa – na przykład kiedy gra w grę czy po prostu widzi gdzieś obcojęzyczny napis. Porównuje też to, jak dany wyraz czyta po angielsku, a jak przeczytałby go po polsku. Bardzo mnie to cieszy, bo rozważamy dla niego dwujęzyczną szkołę. Książki o Niko są dla niego świetną pomocą. Bezszeryfowa czcionka idealnie nadaje się dla dzieci, które zaczynają czytać!