Pisałam Wam jakiś czas temu o tym, że ostatnio próbujemy dzieciom wprowadzić w domu trochę angielskiego. Jeszcze niedawno myślałam, że wystarczy im codzienny kontakt z native speakerem w przedszkolu, ale przedszkola na razie nie ma, a my nie chcemy, że dotychczasowa nauka poszła na marne. Zwłaszcza, że obaj chłopcy bardzo chętnie uczą się języka, wtrącają w rozmowie angielskie zwroty.
Na rynku ostatnio pojawia się więcej książek do nauki angielskiego przeznaczonych dla małych dzieci, ale wiele z nich jest nieprzemyślanych i według mnie wcale nie sprzyja nauce. Jako że sama nie jestem ekspertką w tej dziedzinie, szukam podpowiedzi u osób, które najlepiej znają się na uczeniu dzieci angielskiego – u rodziców, którzy wychowują dzieci w dwujęzyczności zamierzonej.
Jedna z takich mam, Justyna Winiarczyk, autorka bloga English Speaking Mum właśnie napisała książkę dla maluchów. I wykonała kawał naprawdę dobrej roboty!
Na początku, żeby nie zapomnieć, napiszę, że Niko. My very first stories. Moje pierwsze opowiadania dotarła do mnie zapakowana w 100% ekologicznie. Uwierzcie, dostaję mnóstwo przesyłek z książkami i wciąż bardzo rzadko się zdarza, żeby ktoś tak bardzo przejmował się tym, jak je pakuje. Dziękuję za to, to dla mnie bardzo ważne!
No to teraz już o samej książce będzie :)
Niko to mały chłopiec. W książce są trzy opowiadania, pokazujące fragmenty jego dnia. „Time for breakfast. Czas na śniadanie”, „Walk in the park. Spacer w parku”, „New friend. Nowa koleżanka”. Każda sytuacji będzie bliska kilkulatkowi.
Na stronie są 2 duże ilustracje. Pod każdą z nich jedno lub dwa zdania w wersji angielskiej i polskiej. W końcu książka powstała z myślą o dzieciach dwujęzycznych! Na końcu rozdziału, na białym tle narysowanych (i podpisanych w dwóch językach) jest kilka przedmiotów, które dziecko może odszukać na ilustracjach. Ich nazwy nie padły wcześniej w tekście.
Ilustracje są ładne, proste, przedmioty na nich współczesne i dobrze znane dzieciom. To samo dotyczy narysowanych scenek, które towarzyszą opowiadaniom. Choć może to tekst bardziej uzupełnia ilustracje? Pokój Niko wygląda, jak pokój przeciętnego polskiego przedszkolaka. Wiele dzieci rozpozna swoją pościel, łóżko czy jeździk (ride-on car). Jak większość kilkulatków, chłopiec jeździ na rowerku biegowym (balance bike), nie trzykołowym, co spotykam nagminnie w książkach dla dzieci. Na placu zabaw są sprzęty, które dzieci bez trudu znajdą w swojej okolicy.
To, że książka dostosowana jest do współczesnych realiów jest dla mnie bardzo ważne. Jednocześnie klasyczne rysunki czerpią z dobrej tradycji ilustracji dla dzieci. Mają w sobie coś nieuchwytnego, co przywodzi mi na myśl niektóre moje książki z dzieciństwa. A sam Niko jest tak sympatyczny, że nie sposób się nie uśmiechnąć na widok jest radosnej buzi.
Time for breakfast. Czas na śniadanie
Niko budzi się rano, zakłada czyste ubranie, widzi, że rodzice jeszcze śpią i idzie sam do kuchni przyrządzić sobie płatki z mlekiem. Mam wielką nadzieję, że moje dzieci wyciągnął cenną lekcję z tego opowiadania. Zwłaszcza w niedzielę! ;) Choć chłopiec wylewa trochę mleka, umie po sobie posprzątać i jest z siebie bardzo dumny. W końcu przygotował posiłek całkiem sam!
Walk in the park. Spacer w parku
Niko spędza z mama dzień w parku. Obserwuje wiewiórkę, dmucha dmuchawce i zrywa bukiet stokrotek dla mamy. Nie wiedziałam do tej pory, jak po angielsku mówi się na dmuchawce! (dandelion clocks). W parku jest więcej rzeczy do wyszukania, których angielskich nazw nie znałam do tej pory. Koniczyna (clover), magpie (sroka), kopiec kreta (molehill) czy drzewo iglaste (coniferous tree). Wow!
New friend. Nowa koleżanka
Okazuje się, że nie wiedziałam również, że sandpit to piaskownica. To właśnie tu Niko spotyka nową koleżankę. Tata (hurra tata z dzieckiem w piaskownicy! Wciąż za mało takich scen w książeczkach dla dzieci) pokazuje mu, jak się bawić, żeby nie obsypać dziewczynki piaskiem. Podoba mi się tez to, że to dziewczynka buduje wypasiony zamek, a Niko ozdabia go kolorowym jesiennym liściem. To takie szczegóły, na które bardzo zwracam uwagę. Dzieci powoli przełamują lody i rozpoczyna się radosna zabawa na karuzeli. Szkoda tylko, że nie dowiadujemy się, jak dziewczynka ma na imię. Ale z drugiej strony moi synowie próbowali odgadnąć, jak może się nazywać. Dowiedziałam się przy tym co nieco o ich ostatnich przedszkolnych sympatiach ;)
Jak czytać taką książkę?
Jak wspominałam wcześniej. Nie czuję się ekspertką w tym temacie i czerpię z doświadczeń mądrzejszych rodziców. Wiem więc, że czytając dziecku książki takie, jak Niko warto wybrać jeden język i trzymać się go w trakcie lektury całej książki. (oczywiście przy kolejnym czytaniu możemy zmienić język, ale chodzi o to, żeby przeczytać nie przeskakując między polskim, a angielskim). To pozwala dziecku lepiej osłuchać się z żywym językiem. My podzieliliśmy się z mężem, który wyraził chęć wzięcia na siebie nauki języka. On czyta po angielsku, ja czytam dzieciom po polsku.
Inne zalety
Książka ma wygodny format. Jest nieco większa, niż przeciętna tekturowa książeczka dla maluchów. Na tyle duża, że jest dzięki temu bardzo przejrzysta, ale niezbyt wielka, nadal wygodna dla małych rączek. Strony są sztywne, rogi bezpiecznie zaokrąglone. Kolory naturalne. Ważna jest też czcionka. Choć wydawałoby się, że to pozycja dla najmłodszych dzieci, z powodzeniem może towarzyszyć dzieciom przez kilka lat i przydać się w trakcie pierwszych prób samodzielnego czytania. Mój pięcioletni syn ma teraz „fazę na literki” i kiedy czytamy pyta o każdą z nich. Bezszeryfowy krój liter wspiera samodzielne czytanie.
I na koniec. Dużo czasu zajęło mi przełamanie się, żeby czasem zacząć mówić do dzieci po angielsku. Bałam się, że popsuję coś moim pozostawiającym wiele do życzenia akcentem. I brakiem doświadczenia. Dzięki książkom takim jak „Niko” nabieram pewności siebie. Wiedząc, że mam doskonale przemyślaną pomoc, czuję się bardziej kompetentna. No i sama też nauczyłam się czegoś nowego!
Kolejne tomy przygód Niko w przygotowaniu. A książkę Niko. My very first stories. Moje pierwsze opowiadania kupicie u English Speaking Mum, o TU.