Ulica Ogrodowa zajmuje ważne miejsce w moim sercu. Przy Ogrodowej w Lublinie było moje ukochane liceum. W bramach okolicznych kamienic popijałam świeże bułki kefirem i łuskałam słonecznik. Kilkadziesiąt metrów od wejścia do szkoły był (mam nadzieję, że nadal działa) świetnie zaopatrzony warzywniak, w którym można było kupić cudowne wiśnie kandyzowane.
Moja przygoda z Ogrodową nie skończyła się po maturze. Co więcej, można powiedzieć, że na studiach niemal tam zamieszkałam. Na ostatnim piętrze kamienicy przy Ogrodowej mieszkała moja droga przyjaciółka. Spędzałam w jej pokoju i na jej dachu dnie i noce. I uczyłam się od niej innego myślenia o gotowaniu. Przez długie tygodnie gotowałyśmy tylko w prodiżu, bo przeciągał się remont kuchni. Przez inne jadłyśmy dynię na sto sposobów – bo miałyśmy jej sporo, a wiadomo, że studentki wolą wydawać pieniądze na inne przyjemności niż jedzenie.
Moja przyjaciółka ma dziś bloga kulinarnego Lu is a Foodie i nadal czaruje w kuchni, choć już pod innym adresem. A mi nadal Ogrodowa kojarzy się z cukinią wyhodowaną na maleńkim balkonie w środku miasta. I z odkryciem, że do przeżycia wystarczy mieć makaron w szafce i kawałek parmezanu w lodówce ;)
Jeśli przeczytaliście ten sentymentalny wstęp, to na pewno zrozumiecie, czemu nie wahałam się nawet sekundy, obejmując patronatem „Przy ulicy Ogrodowej 10”. To książka kucharska dla dzieci. Ale to książka niezwykła – oprócz przepisów, znajdziecie w niej coś więcej…
Przy Ogrodowej smakowicie pachnie. Mieszkańcy kamienicy szykują sąsiedzką ucztę. Zaglądamy do kolejnych mieszkań i widzimy potrawy, które przygotowują ich lokatorzy. A potrawy są najróżniejsze, bo ich twórcy mają najróżniejsze korzenie. Na parterze Maria szykuje guacamole, piętro wyżej señora Flores pichci zupę z czarnej fasoli. Nie macie na pewno wątpliwości skąd pochodzi signora Lella, która miesza spaghetti z sosem pomidorowym ;). Znajdziecie tu też, między innymi, indyjski dahl, żydowską babę ganoush, a także słodkie desery – truskawki pod kruszonką czy ciasteczka z masłem orzechowym.
Na każdej rozkładówce zaglądamy do kolejnej kuchni i widzimy uwijających się mieszkańców. Gotują kobiety, mężczyźni i dzieci. Jest nawet niemowlak w chuście na plecach mamy. Każde wnętrze wygląda inaczej, a lokatorzy mają wszystkie możliwe odcienie skóry czy kolory włosów. Ale z opisów nie dowiecie się wprost skąd pochodzą. Spróbujcie zgadnąć sami! Wyobrażacie sobie, jak niesamowita będzie to uczta? Pełna smaków, zapachów i opowieści z całego świata?
Na drugiej stronie mamy rozpisany przepis i narysowaną listę składników. Czego tu nie ma! Mirin, mleko kokosowe, olej sezamowy, szynka serrano, oliwki kalamata (podjadane ze smakiem przez dwójkę dzieci, kiedy mama nie patrzy)
Ta książka zachęci was do kuchennych eksperymentów. Może też przekonać do próbowania nowych smaków niejednego niejadka.
Przepisy są krótkie i proste. Wszystkie te dania bez problemu przygotujecie z dziećmi. Starsze dzieci z wieloma z nich poradzą sobie same.
To najlepsza, najciekawsza książka kucharska dla dzieci, jaką widziałam. Zachęca do gotowania, ale też pokazuje, jak różnorodna jest kuchnia na świecie. I jak miło dzielić się z innymi naszymi ukochanymi smakami.