To moje pierwsze spotkanie z tą serią. Moje dzieci jeszcze do niej nie dorosły i choć mam ją na półce już od jakiegoś czasu, jeszcze nie było okazji, żeby po nią sięgnąć. Ta nadarzyła się kilka dni temu, kiedy Wydawnictwo Powergraph poprosiło mnie o zrecenzowanie książki Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa. To drugi tom cyklu.
Postanowiłam więc sprawdzić, czy rzeczywiście, jak deklaruje autor książki można czytać nie po kolei. A muszę powiedzieć, że uwielbiam książkowe serie i staram się zazwyczaj czytać je w kolejności wydania.
Ale jak eksperymentować, to na całego. Myślę, że Felix Net i Nika by się ze mną zgodzili! Miałam nieco ułatwione zadanie, bo pierwsza książka z serii - Felix, Net i Nika oraz Gang Niewidzialnych Ludzi - to szkolna lektura w klasach IV – VI. W internecie jest więc sporo ściąg i można poznać wcześniejsze losy trójki bohaterów. Przyznam, że nie wiem, kto z tych opracowań korzysta. Wydaje mi się, że większość uczniów i uczennic tę akurat lekturę uwielbia. Często piszecie do mnie z pytaniem, co podsunąć dziecku, które zachwyciło się przygodami trójki uczniów warszawskiego gimnazjum. A wybór jest prosty – kilkanaście kolejnych tomów serii ;)
Rzeczywiście Felixa, Neta i Nikę oraz Teoretycznie Możliwą Katastrofę można czytać niezależnie od innych tomów. Warto jednak wiedzieć, że cykl „dorasta” wraz z czytelnikami i czytelniczkami. Bohaterowie są coraz starsi, więc książki z serii towarzyszą fanom i fankom przez wiele lat. Myślę, że dzieci, które sięgną po nie w wieku 9 lat, będą z powodzeniem czytać je przez kolejne 5 – 6 lat. O ile oczywiście nie „łykną” całej serii za jednym zamachem. Istnieje takie ryzyko ;)
Kim są bohaterowie książki Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa?
Wszyscy troje mają po 13 lat i uczą się w elitarnym warszawskim gimnazjum.
Felix Polon to młody wynalazca, konstruktor robotów, szkolny orzeł z fizyki. Jego tata pracuje w Instytucie Badań Nadzwyczajnych, co ma ogromne znaczenie dla tej historii.
Nika Mickiewicz, stypendystka gimnazjum im. Stefana Kuszmińskiego (ta postać również ma niebagatelny wpływ na losy bohaterów). Obdarzona potężną intuicją i dysponująca zaskakującymi siłami. Nika ukrywa przed wszystkim (oprócz Felixa i Neta), że nie ma rodziców…
Net Bielecki jest genialnym informatykiem, o czym nie wie nikt w szkole, włącznie z nauczycielem informatyki. Net ma liczne fobie, które próbują mu pokonać przyjaciele. Net jest dyslektykiem, ale rodzice nie chcą mu załatwić zaświadczenia. Tata woli, żeby nad sobą pracował.
Jest jeszcze jeden bohater, który towarzyszy tej czwórce i wspiera ich w trudnych sytuacjach to Manfred, sztuczna inteligencja, program stworzony przez Neta.
Teoretycznie Możliwa Katastrofa co to takiego?
Teraz przede mną trudne zadanie: opisać książkę, której odbiorcy mogą sami przeczytać recenzję, tak, żeby nie zdradzić zbyt wiele. Będę się starała, ale jeśli boicie się spoilerów, przeskoczcie do kolejnego punktu.
TMK to wydarzenie, do którego może dojść w wyniku pozornie drobnych i nieistotnych działań ludzi. Jedna niefortunna decyzja może za sobą pociągnąć ciąg zdarzeń prowadzących do dramatycznej sytuacji, choć na oko nic nie zapowiada katastrofy. W przypadku naszych bohaterów jest to decyzja o skasowaniu pewnego smsa.
Na początku książki nie sposób przewidzieć w jakim kierunku potoczy się akcja. Choć napięcie pojawia się już na pierwszych stronach, kiedy Felix, Net i Nika muszą stawić czoła przerośniętej rosiczce polującej na pracowników szkoły i wielgachnej musze wyhodowanych w szkolnej pracowni biologicznej.
Właściwa historia rozpoczyna się jednak wraz z początkiem wakacji, które nastolatkowie mają spędzić wraz z tatą Felixa nad Bałtykiem. Pan Polon jednak nad morzem nie odpoczywa. Bada tajemniczą bazę z okresu drugiej wojny światowej. Śladem uczniów Kuszmińskiego podążają tajemnicze zjawy, a oni sami wpadają w wir wydarzeń, które splatają się w różnym czasie i miejscach. I w różnych wymiarach.
Rafał Kosik roztacza przed czytelniczkami i czytelnikami wizję tego, jak może wyglądać Warszawa w drugiej połowie XXI wieku. Są też moje ulubione klimaty post apokaliptyczne. Ale też (bynajmniej nie nostalgiczny) powrót do czasów, kiedy papier toaletowy był reglamentowany, a o zimnej coli nikt nie słyszał…
Co mi się podoba w tej książce?
-
Dynamiczna akcja. Ani przez chwilę nie ma nudy, a pół tysiąca stron czyta się naprawdę błyskawicznie. Autor dokładnie wie, co lubią współcześni nastolatkowie i dostarcza im taką rozrywkę, z jaką spotykają się na co dzień oglądając telewizję, lub grając w gry komputerowe.
-
Bohaterowie i bohaterka z krwi i kości. Ze swoimi nadziejami, problemami lękami. Przemycono tu sporo poważnych tematów. Śmierć bliskiej osoby, emocje związane z pojawieniem się nowego członka rodziny, obserwowanie, jak starsza osoba staje się coraz bardziej zależna od tych, którymi do tej pory się opiekowała, a także tęsknota za nieobecnymi rodzicami. Są też problemy finansowe, szkolne intrygi. I pierwsze zauroczenia.
-
Wiedza wpleciona w akcję. Mam nieodparte wrażenie, że o fizyce czytelnicy i czytelniczki dowiedzą się więcej niż w szkole. A przynajmniej więcej zrozumieją i nauczą się zadawać pytania o naturę otaczającej ich rzeczywistości. Wielkie brawa - ciekawie mówić o fizyce, to trudna sztuka! Sporo tu również faktów i ciekawostek historycznych. Wiedzieliście, że na Bałtyku miała miejsce katastrofa tragiczniejsza w skutkach niż zatonięcie Titanica? Na dodatek książki pokazują, że zarówna wiedza zdobyta w szkole, jak i ta wynikająca z rozwijania pasji mogą się przydać w najmniej oczekiwanych momentach.
-
Science fiction w swojskiej wersji. Po co umieszczać technologie przyszłości, niesamowite wynalazki i niewytłumaczalne zjawiska w dalekiej galaktyce, skoro miejscem wydarzeń mogą być polskie (choć nie tylko) miasta i miasteczka, kamienice, zamki a nawet apartamentowce?
-
Zgrabne nawiązania do popkultury i literatury. Od Gwiezdnych Wojen i Star Treka przez Muminki po Szekspira.
-
Inteligentny humor. Zarówno w warstwie językowej, jak i sytuacyjnej. Język to zresztą bardzo mocna strona tej książki. Tak mówi dzisiejsza młodzież. Tak mówią Polacy. Zabawne jest zastąpienie, na telewizyjny czy radiowy wzór, przekleństw wyrazem „bip”. Spokojnie, główni bohaterowie nie przeklinają, ale już niektórzy gburowaci dorośli tak. Zachwycają mnie neologizmy: bezkształt, służuki (pomocne roboty w kształcie owadów), bezsensor (urządzenie wykrywające bezsensowne wypowiedzi, który włącza się już 100 metrów od Parlamentu).
Skoro przy języku jesteśmy, muszę napisać, że przykro mi się zrobiło, kiedy o czarnoskórej osobie bohaterowie powiedzieli „Murzyn” i kiedy Felix użył sformułowania „wycyganiłem od taty”. Dlaczego?! Zakładam, że kilkanaście lat temu, kiedy powstawała książka może mniej osób miało świadomość, że są to słowa, które są obraźliwe i mogą ranić. Mam nadzieję, że w kolejnym wydaniu zostaną poprawione.
I jeszcze jednego żałuję. Tego, że autor pozostawił mnie i resztę czytelniczek i czytelników z ważnym pytaniem: czym u licha są fluskaki?!